Rozdział 9
26luty środa popielcowa. Synka boli uszko, leży, wlałam mu kropelki. Został z teściową. Pojechałam do kościoła i później prosto do pracy.Nie odzywałam się do Roberto. Gdy nie wiem co napisać lub gdy mam Go okłamać wolę milczeć.
Wieczorem mały miał coraz wyższą gorączkę siedziałam z nim, robiłam okłady.Adam nawalony poszedł spać, oczywiście jaśnie pan ma wszystko w d... Siedziałam i myślałam, że właśnie odbywa się tam gdzieś Msza w mojej intencji... Oczywiście Przyjaciel zamówił w mojej i synka intencji... To, co wtedy czułam, żadne słowa nie wyrażą mojej wdzięczności dla Niego...
Gorączka nie chce spaść, zmartwiona napisałam do Roberto, też polecał okłady. Czuwałam przy synku,ale gorączka ciałka wzrosła do 39. Napisałam do Przyjaciela, że jadę do szpitala i odezwę się później. Obiecał się pomodlić.
Nie dość, że martwiłam się o dziecko to jeszcze byłam rozżalona,że jestem ze wszystkim sama. Chociaż gdzieś tam na końcu świata był ktoś do mnie życzliwie nastawiony...
Obudziłam koło 22 Adama, że jadę z małym do szpitala, to oczywiście zły, bo wyspać mu się nie daję... Ubrałam synka i wyszliśmy do auta. Jakby mało mi było stresu to Ten wgramolił się za kierownicę i chciał prowadzić! Pokłóciłam się z nim. Powiedziałam, że nie wsiadamy. Chciałam jechać drugim autem. W końcu się nawyzywał, naprzeklinał, że nie musi jechać i takie tam... Ale się przesiadł. W ambulatorium przepisali nam antybiotyk i syropki. W końcu koło 23.30 byliśmy w domu. Podałam synkowi antybiotyk i syrop i zasnął. Czuwałam całą noc.
Napisałam do Roberto i byłam mile zaskoczona, odpisał niemal natychmiast. Czekał i się martwił. Moje serducho w tym dniu całkowicie zrozumiało, że to Przyjaciel ponad wszystko. To była jedyna miła rzecz w tym dniu...
Dodaj komentarz