Rozdział 5
Roberto jest taki wyrozumiały i cierpliwy... Prosi o rozmowę telefoniczną po paru dniach znajomości. Nie jestem gotowa, boję się, w końcu to obcy człowiek...
Wie, że moja mama od ponad roku jest chora na raka, że tatę straciłam. Pociesza, wspiera i odpowiada nawet na śmieszne pytania...
Niby taka osoba jak ja usłyszy coś miłego lub jakąś pochwałę, ale to wypiera... No bo jak ktoś taki nic nie warty może być sympatyczny lub coś znaczyć dla obcego człowieka...?
Adam od jakiegoś czasu pracuje, bo samej ciężko mi utrzymywać dom. Teściowa chciała,aby poszedł do pracy, bo za dużo pije. Przychodzi z pracy to pierwsze co, to piwo. Może iść na podwórko i zawsze zahaczy o garaż, bo tam zrobił sobie melinę. Pełno butelek pustych wszędzie pochowanych,a pełne nawet w bagażniku auta. Kiedyś próbowałam go pilnować, chodzić za nim, ale uznałam to bez sensu, gdyż potrafił wstać np.o trzeciej w nocy i iść wypić sobie procenty,a rano przed ósmą jechać do pracy...
Ktoś mógłby się spytać dlaczego się nie wyprowadziłam, skoro mogłabym zamieszkać z mamą w domu rodzinnym... Chyba dopiero teraz postanowiłam głośno się przyznać do tego co się dzieje w moim życiu i dzięki komuś dostrzegłam, że to nie jest normalne.
Adam i ja żyjemy obok siebie, płacimy rachunki, robimy zakupy do domu, czasem o czymś porozmawiamy.
Najgorzej wyglądają niedziele. Ja jadę do kościoła, Adam idzie oprzątać, bo do kościoła nie pojedzie, gdyż trzeba wywalić obornik... Każda wymówka dobra. Gdy wracam z kościoła już albo ledwo siedzi, albo idzie spać nawalony. I tak cała niedziela. Spędzam czas z synkiem, bawimy się i łudzę się, że nic nie zauważy, że moja miłość mu wszystko wynagrodzi.
Dodaj komentarz