03.04. Sobota
Do pracy nie chciało mi się wstawać, ale w końcu się zwlokłam.
Ludzi tak trochę łaziło.
Przygotowałam z Patrycją napisy na okno i na luzie było.
Później dotarł nowa Wiola i ogarnęła resztę.
Koło 13 przyjechał Marcin, to pomagał przy ubraniach z worka.
Wykładaliśmy towar i źle rozwiesił.
Nakrzyczałam na Niego...
Zirytował mnie tym, że jeszcze nie wie, co gdzie wisi...
Już nikt się mnie o nic nie pytał.
Patrycja przejęła chwilowo stery.
Próbowałam rozmawiać spokojnie, ale byłam spięta po telefonie od Janki, że mama chce ze mną pogadać
Skończyliśmy towar i zaczęłam ogarniać stronę w necie.
Marcin podszedł od tyłu, zaczął całować moje ramię ściskać mój tyłek...
Chwilę mnie to ruszyło.
W aucie przeprosiłam Go, było mi głupio...
Byliśmy razem na adoracji i do auta.
Marcin chciał mi dać dzis prezenty na święta, ale nie chciałam.
Torebeczki nie dał, za to prosił, abym chwilę za czekała...
Wyjął z bagażnika wielki, ogromny... Bukiet borowych dwudziestu pięciu goździków.
Zaniemówiłam, dobrze, że drzwi od auta się trzymałam...
Dodaj komentarz